poniedziałek, 4 stycznia 2016

Rozdział 6

Jeśli chodzi o kolejne dni, to mijały tak samo...czyli? a no czyli siedziałam na uczelni i zastanawiałam się czemu Mariusz tak zareagował i się we mnie zakochał? czy on zgłupiał? no bo widać po mnie jaka jestem i, że nie umiem sie ustatkować lubię szaleć. To rozmyślanie przerwała mi sprzątaczka wyciągająca słuchawki z moich uszu, strasznie ją lubię naprawdę...gdyby mi nie przerwała pewnie zostałabym w sali i tam zasnęła. Wychodząc mojemu oku ukazały się uchylone drzwi gdzie trwała jakaś konferencja, oczywiście moja dzika natura nie pozwoliła mi tego ominąć o nie! więc zajrzałam co tam się dzieje aż nagle mój telefon zawibrował na tyle głośno, że wszyscy uczestnicy tego zdarzenia odwrócili się i gapili się jak małpy na banany "o cholera!!" biegnąc po schodach nawet nie zauważyłam, że schody są ledwo umyte, nawet nie zauważyłam a juz leżałam pod salą 21, to było wyjątkowo miękkie lądowanie. Ba, a jak można lądować inaczej skoro rzuciłam się jak świnia do koryta na jakiegoś chłopaka, biedny utrzymał ciężar takiego słonia morskiego. Nie patrząc na niego, próbowałam udawać, że mam zanik wzroku i przestałam widzieć ale to nie pomogło, bo mnie wyśmiał...ale zaraz zaraz znam go, ale skąd?
-yyyy przepraszam ja po prostu przestałam widzieć, wiesz to nie radość kiedy na twoje oczy nadlatuje milion czarnych plam- zaczęłam udawać przejęcie, chociaż nawet nie udawałam...
-haha, Rozalia przestań, Mariusz mówił, że z ciebie taka krejzolka ale, że az tak? -śmiejąc się mało co nie udławił się colą, którą właśnie popijał.
-a ty to jesteś...
-Wojtek, tak to ja stałem tutaj czekając na mojego kolegę z moja fifą gdy na mnie zleciałaś...
No wiesz, jeżeli na mnie lecisz mogłaś mi to inaczej okazać- Jego dziwna mimika twarzy wyrażała wszystko, dosłownie.
-Lecę? proszę cię, o mało co nie zabiłam jednej z największych gwiazd polskiej siatkówki a ty tak po prostu się śmiejesz?- pytałam z takim przerażeniem zmieszanym ze łzami w moich oczach po jego tekstach.
No ale w sumie nic ci się nie stało więc możemy się już ,rozejść- chociaż wcale nie chciałam tego robić.
Nagle podszedł do mnie chwytając w pasie i oparł mnie o ścianę, przyciskając dosyć mocno, ale polubiłam to, zawsze lubiłam przygody, niezobowiązujące...
-Kiedy przyjechałem do was na trening nie mogłem się na ciebie napatrzeć, jesteś najlepszą laską jaką ostatnio widziałem, a było ich sporo- szeptał mi do ucha z pewnością siebie jak nigdy dotąd.
-Halo ale ja...
-Cii- przyłożył mi palec do ust.
Wiem, że miałaś akcje z Mariuszem, ale on sie teraz nie liczy...mój numer już masz, więc jesli tylko zechcesz prawdziwego nieba to dzwoń albo pisz, dobra spadam!
-Nie mam twojego numeru, debilu-rozejrzałam się i puknęłam się w głowę
-SPRAWDŹ TYLNIĄ KIESZEŃ SPODNI!- krzyknął zza drzwi wyjściowych
To było chore, parę dni wcześniej zerwałam kontakt z niezłym gościem a tu juz pojawia się następny zresztą wspomniałam, że jest cichy....BZURA i też, że się z nim nigdy nie umówię...i tego nie robię...i nie zrobię...ale zaraz najbardziej ciekawi mnie to, że niby czekał na kolegę a przecież wyszedł jeszcze przede mną...co za cholerny hipokryta.
Wstąpiłam do księgarni po książkę pt. "Millenium" lubię takie kryminalne zagadki, pod budynkiem jak zawsze powiewa nudą, nawet nie dziwi mnie to, że polubiłam bezdomnych mieszkających obok mojego bloku, życzliwi ludzie. wchodziłam po schodach wolno rozglądając się na wszystkie strony.
Co to za durny pomysł na brak windy? Jęknęłam. Rozumiem, że to nie apartament prezydencki ale trochę luksusu nie zaszkodziłoby.
Kiedy otwierając drzwi rzuciłam się na kanapę, dostałam sms'a...sprawdziłam numer i to był Wojtek.
Wojtek:
Myślisz, że przyszedłem tam dla kolegi? nie, tylko dla ciebie kocico
Ja:
Ale jednak z ciebie idiota Włodarczyk
Wojtek:
Ha, wiedziałem, że na mnie lecisz. Na razie
Ja: Po moim trupie...
zmęczona dniem po prostu zasnęłam, oczywiście trochę jeszcze pomyślałam o nim, no bo w końcu wyglądał niebanalnie jego włosy nie za krótkie takie w sam raz i oczy...wielkie brązowe oczy...
taa, ale i tak jest głupi.