piątek, 30 października 2015

Rozdział 4
No tak na treningu „skrzatów” (nie lubię tak na nich mówić bo wcale nie są skrzatami tylko wielkoludami ale no) naszła mnie pewna refleksja albo może i nawet przekonanie się potwierdziło zawsze myślałam, że zamiast trenować siedzą na ławkach i cały czas nawalają w telefon…a wiec tak miałam rację w sumie wchodzę na halę z myślami, że spotkam tam pewnych siebie mężczyzn, którzy są niesamowicie pracowitymi i choleeernie, za wszelką cenę chcą być najlepsi…taa no właśnie a spotkałam się z dwudziestoma wielkoludami (całkiem przystojnymi nawet bardziej niż całkiem), którzy oprócz grania w jakieś głupie gierki nie robili nic no pomińmy to, że na trening się przebrali.  Patrząc na nich nie widziałam chłopaków walczących o piłkę, jedynie jakichś przedszkolaków walczących o kawałek szufelki w piaskownicy…straszny widok. Jedyną osobą, która zrobiła porządek z tą drętwą hołotą był ich trener jak wszedł na salę to jakby ktoś ich nagle zaczarował. I to mi się zaczęło podobać.
„O cholera!” tylko to mogłam wypowiedzieć gdy zobaczyłam na boisku Mariusza…nie wiem czy to był moment w którym zwariowałam czy może zakochałam, ha to absurd. Wygląda jak jakiś kretyn gdy próbuję być posłuszny trenerowi. Jest tak cholernie przystojny a zarazem tak uwodzicielski, że gdybym nie zrzuciła mu whisky na głowę już dawno wylądowalibyśmy w łóżku…prędzej czy później.
Co chwile gapi się na mnie jak opętany i mruga okiem, patrzę na niego jak idiotka pukając się w głowę. Wie o co chodzi bo się uśmiecha. I nadszedł koniec tego przedszkola. Czekałam na tego głupka przed halą chociaż nie wiedziałam, czy mam tam czego szukać ale postanowiłam spróbować.
Przyszedł i otworzył swój samochód, który najwyraźniej był lepszy od mojego skoro nim nie pojechaliśmy.
-I jak podobało ci się? – zapytał mężczyzna
-No jasne, szkoda tylko, że twoi koledzy są tacy drętwi znaczy oprócz Piechockiego bo on to się wydaję strasznie pozytywnym człowiekiem.
-Ej ej, chyba nie powiesz mi, że nawet lepszy ode mnie?- banan na ryju go nie opuszczał
-No nie przecież jesteś bezkonkurencyjny, mam ochotę cię uwieść wiesz- zażartowałam sarkastycznie
-Wiedziałem…te uśmiechy mówią same za siebie- podniósł brew jednoznacznie
-Włącz lepiej radio, a nie wymyślaj- szukałam piosenki odpowiedniej na jego iphone.  Matko!  kocham ta piosenkę (Myslovitz- chciałbym umrzeć z miłości)
-Zajebista jest, szczególnie jak jeździ się samemu z treningu…bo z dziewczyną z treningu jeszcze nie jechałem a już wgl z taką wariatką jak ty- zaczął się śmiać w niebogłosy
Dobra, STOP! Chciałam mu przywalić, ale nie mogłam powstrzymał mnie tylko i wyłącznie telefon od pani Uli, że niby coś, jakaś paczka przyszła. A no tak zamówiłam przecież nową stertę ciuchów z h&m…można myśleć, że niby wydaję pieniądze rodziców na pierdoły ale tak naprawdę to jest bardzo potrzebne za to, że najprawdopodobniej chcieli mnie i tak wyrzucić, coś są mi winni c’nie.
-Wiesz co przykro mi ale wariatka musi wracać, więc kochanieńki spinaj tyłek i zawieź mnie do domu
-Dobra, dobra. Ale co ty pyskujesz gówniaro?- klepnął mnie w ramię
-Gówniara? O jej faktycznie trzy lata różnicy to taka przepaść jak rów mariański normalnie, brawo ty!
Obydwoje wybuchneliśmy śmiechem.
-Jesteś niepoważna!- śmiał się jeszcze bardziej
-Dobra to tutaj- dojechaliśmy na miejsce mojego królestwa czy jak kto tam woli.
-Przecież wiem, nigdy nie zapomniałbym gdzie wydarzyło się coś dzięki czemu siedzisz teraz w moim aucie- uśmiechnął się jednoznacznie.
-To miał być komplement?- zapytałam zamykając drzwi.
Wysiadł z samochodu i nie wiadomo skąd wzięło go na uczucia…ale mnie pocałował.
-Halo, czyś ty zwariował? Miłości ci brakuję?- zapytałam głaszcząc go po włosach.
On wciąż obejmował mnie w talii i nic nie mówił.
Dobra idę do pałacu, jak będziesz potrzebował kogoś kto cię będzie miał trochę rozkochać to się polecam. Na razie. I odeszłam z rękami w kieszeniach. Zrobiłam to tak pewnie, że byłam z siebie tak cholernie dumna jak nigdy. Odwróciłam się tylko i wysłałam mu przenikliwy uśmiech. Zamknęłam za sobą drzwi i byłam z siebie zadowolona chociaż mogłam go zaprosić na chwilę…..cholera, nie pomyślałam….za to on o mnie nie zapomniał od razu przyszedł sms: „jesteś świetna Rozalia”
Czułam tylko podniecenie, nic innego nie mogło mnie w tym momencie zniszczyć…nic…
-Halo Rozalcia?!
No dobra może i coś mogło….
-Tak już idę pani Ulu
-Kochaniutka tu jest dla ciebie paczuszka swoją drogą całkiem przystojny ten chłopak co to cię przywiózł- mrunęła TAK MRUGNĘŁA! To było straszne…
-Taa, no to ten ja już muszę paczkę otworzyć….więc no…Do widzenia.
Co za kobieta, ona jest nieprzewidywalna, naprawdę. O czym to ja wcześniej? Aha to jest jeden z lepszych dni w moim życiu nie licząc dnia w którym nauczyłam się mówić i już legalnie mogłam gadać i gadać bez limitu, trochę jak taka reklama play’a. Najważniejsze jest to, że mam jedzenie w lodówce i zaraz, zaraz być może chłopaka, który nieźle zamiesza mi w głowie.